Z ulic Lublina na… bezdroża Safari

Śledzenie i bieżąca lektura publikacji dotyczących dziejów sportu (zjawiska przecie powszechnego, które granic nie zna i ma wymiar powszechny) zaczyna sprawiać coraz więcej kłopotów. Z racji rosnącej liczby publikacji coraz częściej wypada dokonywać wyboru. Racjonalność selekcji w przypadku badacza zaangażowanego w prowadzenie Lubelskiego Centrum Dokumentacji Historii Sportu nakazuje koncentrowanie się na tych publikacjach, których treści odnoszą się w największym stopniu do dziejów rodzimego sportu (bo ich autorzy i bohaterzy związani są z Lublinem, bo topografia ich zainteresowań jest ograniczona do Lubelszczyzny itp.). Czasem podpowiedzią bywa też dyscyplina sportu, której książka została poświęcona. Trudno wszak zrezygnować z prac dotyczących chocby dziejom polskiego żużła, koszykówki czy rugby… Łatwo uzasadaniać natomiast zaniechania w relacji do lektur poświęconych np. żeglarstwu czy wyścigom samochodowym.

Zawsze jednak istnieje wówczas niebezpieczeństwo, że coś umknie, że w jakiejś „apriorycznie lekceważonej” publikacji są jednak jakieś lubelskie drobiny, nie tylko ciekawostki, ale po prostu informacje, które – zwykle marginalne i dygresyjne dla autorów wielu prac – dla badacza dziejów lokalnego sportu odkrywają mało znane świadectwa historyczne lub wskazują potencjalne „przestrzenie badawcze”.

Takie niespodziewane „odkrycie” pojawiło się w związku z lekturą wieloautorskiej książki „Polacy w rajdach Safari” (Warszawa 2022)*.

Znawcom wyścigów samochodowych wiele mówią takie nazwiska współautorów jak Grzegorz Chmielewski, Krzysztof Gęborys,  Andrzej Glajzer, Błażej Krupa, Jerzy Lis, Patryk Mikiciuk, Paweł Molgo, Mieczyslaw Sochacki, Sobiesław Zasada, Jan Żdżarski, Jan Żdżarski jr. Wśród wymienionych twórcóe swego rodzaju „rajdowych wspomnień” postacią najbardziej rozpoznawalną jest bez wątpienia Sobiesław Zasada. Choć w ostatnich latach jego gwiazdę przyćmił nieco Robert Kubca, to imponujący swoją witalnością „Sobek” coraz przekonuje także młodsze pokolenie, że tworzenie hierarchii polskich kierowców wyścigowych jedynie w oparciu o wyniki Formuły 1 sprawiedliwe i rzetelne nie jest… Liczba witryn internetowych poświęconych Sobiesławowi Zasadzie (ur. 1930) jest tak duża, że przypominanie w tym miejscu o jego sukcesach sportowych i biznesowych nie wydaje się potrzebne.

W jaki sposób jednak wiązać 9- krotnego uczestnika arcytrudnego Safari z Lublinem? Oto na s. 209 książki w tekście Jana  Zdżarskiego pt. „Zasada – Superczempion” (w istocie to krótka sportowa biografia tego wybitnego kierowcy rajdowego), znajduje się czarno-biała fotografia z podpisem „Lublin 1952. Sobek na czele stawki”.

Zdjęciu towarzyszy autorski komentarz Żdżarskiego, pisze on mianowicie, że po pierwszym rajdowym sukcesie Zasady w Rajdzie o Błękitną Wstęgę Serpentyn Ojcowa w lutym 1952 r. „W październiku 1952 r. znów niespodziewanie zwyciężył w wyścigu ulicznym w Lublinie (BMW 328), pozostawiając za sobą całą czołówkę polskich kierowców”. Dość niedwuznacznie Żdżarski sugeruje, że lubelska wiktoria Zasady była właściwym wstępem do późniejszej wielkiej kariery kierowcy. Wyścig lubelski bowiem swoim prestiżem przewyższał ten ojcowski. Taką promocyjną rolę wyścigu lubelskiego podkreśla też inny znany polski rajdowiec Longin Bielak (s. 203). Pan Longin pisze o Zasadzie tak: „Poznaliśmy się jeszcze w l. 50. Zapamiętałem, jak w 1952 r.  na wyścigu w Lublinie, w którym startował w BMW 328, przyjechał ze swą śliczna narzeczoną Ewą. Wtedy startowała cała polska czołówka, to była wielka sensacja, bo Zasada wygrał bezapelacyjnie”. Sądzić zatem można, wielka kariera Sobka związana zwłaszcza z afrykańskimi Safari w jakiś sposób zaczęła  w … Lublinie.

Pewnie to jakieś uproszczenie, bo kariera sportowca nie zaczyna się od jakiegoś konkretnego zdarzenia, jednego sukcesu, jednego epizodu.  Dodajmy zatem kolejny sukces, również związany z Lubelszczyzną. Oto w 1962 r. (jeszcze przed pierwszym startem Zasady w Safari w 1969 r.) Sobek wygrał w I-ym Rajdzie Ziemi Lubelskiej (była to trzecia runda Rajdowych Samochodowych Mistrozstw Polski na nawierzchni asfaltowej)! Nolens volesns, w sportowej biografii Zasady Lublin pozostawił sowje wyraźne śłady (por. np. S. Zasada, Moje rajdy, Warszawa 1996).

I jeszcze jeden wątek lubelski związany z wyścigiem roku 1952. Wydarzenie to – dzięki prasie lubelskiej i pracy dyplomowej napisanej pod kierunkiem prof. Mariusza Mazura w Instytucie Historii UMCS – „praca magisterska autorstwa  A. Sulowskiego pt. Uliczne wyścigi samochodowe w Lublinie w latach 50. i 60. XX wieku”– jest dość dobrze znane. Prasowe fotografie ilustrujące rajd są jednak wyjątkowo słabej jakości i nie pozwalają na dostrzeżenie wielu detali widocznych na reprodukcji zamieszczonej w książce „Polacy w rajdach Safari”. Rozpoznać na nim można nawet sylwetkę lidera, a przede wszystkim przyjrzeć się ogromnym tłumom śledzących zmagania ówczesnych wyścigówek widzów. Stoją oni po obu stronach Alei Racławickich, a w pewnym miejscu ustawieni są niejako w dwu piętrach! Powojenny Lublin spragniony był wszelkich imprez sprotowych, a tak spektakularne jak wyścigi samochodowe musiały ściągnąć nie tylko fanów motoryzacji…

Ogromnie zachęcam wysztkich, którzy w podobnych okolicznościach, przy podobnej lekturze natrafią na mało znane epizody z dziejów lubelskiego sportu. LDCHS chętnie udostępni takim autorom-odkrycom swoich łamów!

*Ogromne podziękowania dla Prof. Leszka Gardyńskiego z Politechniki Lubelskiej, wielkiego entuzjasty i pasjonata motoryzacji, który podarował mi książkę „z lubelskimi drobinami”… Książka trafi do „Kącika książki sportowej” w czytelni biblioteki Instytutu Historii UMCS!

Dariusz Słapek

Proporczyki AZS Lublin – oryginalne źródło historyczne

Jeśli ktoś lekceważąco traktuje proporczyki sportowe (bo towarzyszą – choć wobec dominacji innych, nowoczesnych środków komunikacji i promocji stosunkowo – niemal każdej imprezie sportowej i stanowią narzędzie identyfikacji sporej liczby stowarzyszeń i organizacji sportowych tożsamościowy – choć coraz częściej w tej roli zastępują je strony WWW), to warto pamiętać, że także one znajdują się w sferze zainteresowania specjalistycznej subdyscypliny naukowej.

Zwie się ona weksylologią (z łac. vexillum „sztandar, chorągiew”) – i traktowana jest jako dyscyplina/nauka pomocnicza historii. Jak sama nazwa wskazuje zajmuje się ona chorągwiami jako rzeczywistymi i symbolicznymi znakami wojskowymi, państwowymi, terytorialnymi (dlatego mocno wiąże się z heraldyką, z której się zresztą wywodzi), organizacji i grup społecznych czy wyznaniowych.

Już teraz warto dodać, że w sferze jej zainteresowania znajdują się także proporce się, które -tak jak chorągwie, sztandary wojskowe – były miejscem umieszczania znaków symbolicznych, zwykle godeł heraldycznych. Były one znakami tożsamościowymi, a praktyce w czasach pokoju pokazywały miejsce postoju dowódców poszczególnych oddziałów wojska. To w oczywisty sposób podkreśla z kolei silny związek proporca z armią i jednostkami wojskowymi. Trwa on nieprzerwanie od średniowiecza do dzisiaj. Dla przykładu rzec można, że kolorowe proporce lancowe  (w II RP długości  75 cm, wysokości 20 cm z wcięciem „jaskółczy ogon” 50 cm) wykorzystywane były i są w trakcie defilad i parad wojskowych. Swoje proporce posiadają dzisiaj poszczególne rodzaje sił zbrojnych oraz, jako zwierzchnik sił zbrojnych, Prezydent RP.

Proporcami posługują się też te organizacje i stowarzyszenia, w których funkcjonowaniu dużą rolę odgrywa tradycja i które są, tak jak armia, zhierarchizowane. Stąd np. rola proporców w harcerstwie – te są zwykle trójkątne w kształcie – w systemie komunikacji, tożsamości i rozbudowanym ceremoniale.

Trudno rozstrzygnąć, kiedy pojawiły się proporce sportowe, które ze względu na swoją z reguły mniejszą wielkość zwane proporczykami. Nie ma żadnego ryzyka w stwierdzeniu, że stało się to wraz z pojawieniem się pierwszych stowarzyszeń, organizacji sportowych (klubów), które u swej genezy były mocno powiązane z doceniającą symbole polityką. Warto spojrzeć na ten aspekt w punktu widzenia rozbudowanej symboliki Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Nie wolno zapominać o związkach ówczesnego sportu z wojną i armią. W tej perspektywie nawet te współczesne proporczyki wyglądają nieco inaczej – to nie tylko przejaw komercjalizacji sportu, promocji instytucji sportowych czy samych przedsięwzięć o tym właśnie charakterze.   A przecież te sportowe proporczyki nigdy nie utraciły walorów tożsamościowych – pod umieszczoną na nich symboliką kryje się zawsze jakaś nieprzypadkowa wspólnota….

     W zbiorach LCDHS pojawiły się niedawno kolejne proporce, które wymagają pewnego komentarza. O jednym z  proporców AZS Lublin z 1954 roku już pisaliśmy, choć zasadniczym powodem było wyjątkowe pochodzenia tego proporca. Dzisiaj prezentujemy fotografie proporców – różnych z formalnego punktu widzenia co do użytego do ich wykonania  materiału i kształtu. Te względy także są przedmiotem zainteresowania weksylologów, ale najważniejszym ich zadaniem pozostaje interpretacja historyczna, zwłaszcza okoliczności i celów ich powstania. Jeden z nich ma charakter jubileuszowy, co expressis verbis wyartykułowano w jego treści („50 lat AZS w Lublinie” z 1972 r.). Starszy od niego jest niewielki trójkątny proporczyk kommemoratywny – bo upamiętnia duże zawody sportowe, XIV Akademickie Mistrzostwa Polski w Koszykówce z 1966 roku. Jeszcze starszy wydaje się proporzec o wydłużonym kształcie. Nie ma nim daty powstania, powodu jego „wyprodukowania”. Jego szata graficzna i materiał, z którego został wykonany sugerują, że powstał w końcu lat 50.  Jest dość podobny, poza wydłużonym, a nie trójkątnym kształtem, do opisywanego już na kartach naszego repozytorium proporczyka AZS datowanego na rok 1954. Pozbawiony legendy i oszczędny w symbolice jedynie do obecności na awersie azetesowego gryfa  (na rewersie pole proporca podzielone jest na część biała i niebieską) odgrywał pewnie najważniejszą rolę tożsamościową. Poprzez tę „oszczędność” stawał się też w jakiś sposób uniwersalny i ponadczasowy. Można go było pokazywać i wręczać niezależnie od konkretnych powodów przez wiele długich lat. W tym względzie była bardziej ekonomiczny niż proporczyk towarzyszący koszykarzom studentom w roku 1966.

Wśród pokazywanych proporców znalazła się też naszywka-tarcza (a zatem już nie proporczyk!!), ale pokazano ją wśród nich z tego powodu, że dotyczy dziejów AZS Lublin i posługuje się podobna symboliką.  Ciągle jest to gryf, ale nieco inaczej zaprezentowany, bardziej statycznie i „atletycznie”. Inne są również barwy AZS. Były to jednak czasy, kiedy sport akademicki mocno w sferze organizacyjnej wiązano ze sportem szkolnym. Kto wie zatem, jak wiedza na temat historii AZS okaże się pomocna w datowaniu tej filcowej naszywki….? 

      

Dariusz Słapek

Kącik książki sportowej

Miło nam poinformować, że w „Kąciku książki sportowej” w czytelni Instytutu Historii UMCS dostępna jest kolejna rzadka publikacja. Chodzi o monografię autorstwa Bożeny Szyszkowskiej-Sienkiewicz pt. 50 lat Lubelskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego, Lublin 2002, ss. 32.

Darczyńcą (nie pierwszy raz!) jest Pan Maciej Powała-Niedźwiecki. 

Serdecznie dziękujemy!!!

Dariusz Słapek

Nowości w „Kąciku książki sportowej” Instytutu Historii UMCS

Miło nam poinformować, że tytułowy księgozbiór wzbogacił się o nowych kilkadziesiąt pozycji. To głównie książki, ale i równie cenne druki ulotne. Te pierwsze dotyczą głównie olimpizmu, co daje podstawy do tego, aby twierdzić, że „Kącik” staje się powoli najbogatszym bodaj księgozbiorem poświęconym tej tematyce w regionie. Najcenniejsze z darów wydają się jednak kolejne lubliniana i unikatowe zeszyty dodatków czasopisma „Tempo”.
Darczyńcą jest Pan Maciej Powała – Niedźwiecki. Znawcom nie tylko regionalnego sportu nie trzeba przybliżać tej postaci. Ma wielkie serce do sportu, także czytania i pisania i o nim! Ogromne podziękowania!

Dariusz Słapek

Warto studiować historię!? Przykład z piłką nożną w tle

21 kwietnia br. na portalu https://i.pl/ pojawił się tekst pt. Jacek Magiera za Marka Papszuna w „Rakowie Częstochowa”? Co ich łączy, a co dzieli? To magistrowie historii z pasmem sukcesów(autorstwa K. Kowalskiego). Łatwo odnaleźć ten króciutki tekst , ale warto też poszukać bardziej szczegółowych informacji o ukończonych studiach wyższych obu bohaterów artykułu (patrz np. „Magister historii na boisku” na http://www.legia.net/index.php?typ=news&id=16861) . Obaj istotnie studiowali historię.

Fot. za https://fiat.fm/info/marek-papszun-trenerem-roku-w-plebiscycie-tygodnika-pilka-nozna/

Skoro jednak nie pracują w zawodzie, to – powie ktoś – dyplom historyka na niewiele im się przydał, bo przecież nie pracują jako historycy. Obaj panowie podkreślają jednak gdzie indziej, czego nauczyły ich studia historyczne, a co pomogło im w odniesieniu sukcesów „poza historią”: to przede wszystkim duża wiedza ogólna i umiejętność szybkiego uczenia się, rozumienie świata i zachodzących w nim zmian, zdolność do szybkich analiz i wyciągania właściwych wniosków. Chyba zatem warto!

Dariusz Słapek