Choć jestem głęboko przekonany, że – uderzając pewnie w nieco patetyczne tony – polscy olimpijczycy są dobrem narodowym, a ten symboliczny sens wzmacnia poczucie dumy w wymiarze ogólnopolskim, to nijak odmawiać mi dobrej woli, intencji i wszelakich pożytków płynących z myślenia o olimpionikach w kategoriach bohaterów małych ojczyzn (jakkolwiek je definiować). Zdaje się, że zwłaszcza na poziomie olimpijskim wspomniane porządki dzielenia się „olimpijskim szczęściem” bynajmniej się nie wykluczają, a łatwo dowodzić, że wzajem się uzupełniają, a raczej oddziaływują na siebie na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Ordynek ten dotyczy nie tylko radości wyzwalanej w czasie rzeczywistym, (kiedy akt sportowy dzieje się na naszych oczach), ale i swego rodzaju „olimpijskiej polityki historycznej”. Ta druga znakomicie odzwierciedla delektowanie się wspomnieniami, ale też stopniowanie płynącego z tego faktu szczęścia od poziomu całego narodu do szczebla gmin i powiatów. Smakowanie dobrej pamięci objawia się np. istnym wysypem wszelkiej natury publikacji, które za oczywisty cel stawiają sobie czczenie i uhonorowanie olimpijczyków oraz pielęgnowanie ich, jako modeli i godnych naśladowania wzorców możliwych do realizowania także poza sportem. Wspaniałym tego przykładem jest choćby praca Małgorzaty i Michała Bronikowskich, Zjednoczeni w marzeniach. 14 historii na medal, Warszawa 2020 (wydana w ramach Programu edukacji olimpijskiej Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a dostępna online: https://olimpijski.pl/wp-content/uploads/2020/10/Zjednoczeni_w_marzeniach_14_historii_na_medal_online.pdf). Celem opublikowania przeprowadzonych z wybitnymi czternastoma polskimi olimpijczykami wywiadów jest takie opowiedzenie „historii na medal”, iżby każdy czytelnik, zwłaszcza młody, odnalazł w nich samego siebie, bo, – z czym się całkowicie zgadzam – potencjalnie każdy „nosi w plecaku” olimpijskie medale.
Zjednoczeni_w_marzeniach_14_historii_na_medal_online-aaaaaaaaaaaaaDość charakterystyczne, że w tych opowieściach lokalność spolegliwie łączy się z tym, co ogólnoludzkie i uniwersalne, acz odnieść można wrażenie, że sfera humanistycznych wartości obecnych w tych relacjach dość wyraźnie ponad regionalnością dominuje. Skoro „I Ty możesz zostać olimpijczykiem!”, to nie mogą Ci w tym przeszkodzić żadnej przyziemnej natury kłopoty i bariery, „Wszystko tkwi w samym Tobie!”, „Sięgasz do gwiazd!”. Dość powiedzieć, że silnie związane z lokalnością słowo „klub” na 114 stronach książki pojawia się tylko 14 razy… Wydaje się, że trend ten w jakiś sposób wynika z postrzegania olimpijczyków właśnie w kategoriach wspólnego dobra narodowego. Taką „olimpijską politykę historyczną” zauważyć można w poniekąd firmowych/oficjalnych publikacjach sygnowanych przez Polski Komitet Olimpijski. Mam tu myśli np. mieszczący się w pięknej tradycji upamiętniania IO album Igrzyska XXXII Olimpiady Tokyo 2020, Warszawa 2021 (tekst T. Piechal, H. Urbaś). To w zasadzie najpiękniejsza, jaką można sobie wyobrazić, kronika udziału Polaków w tych największych na świecie agonach. Od 23 lipca (od uroczystej inauguracji określonej, jako dzień „00” po „16” dzień zamknięcia) czytelnik śledzić może dzień po dniu w zasadzie wszystkie zmagania rodaków na wielu arenach olimpijskiej rywalizacji. Ani w tym diariuszu, ani też w części czysto statystycznej nie sposób jednak odnaleźć informacje o klubowej afiliacji zawodników. Jeśli zatem lokalny sportowy patriota szukał będzie w tej publikacji klasycznych „lublinianów”, to na takie lokalne, nie tylko zresztą lubelskie tropy w albumie tym raczej nie natrafi…
Próżno ich poszukiwać również w Magazynie Olimpijskim. Piśmie Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Echa tokijskiej olimpiady obecne w dwu zeszytach tego zacnego i prestiżowego miesięcznika (wszystkie numery dostępne na: https://olimpijski.pl/pkol/o-nas/wydawnictwa-pkol/ ) ( okładka zeszytu 3/2021) także pozbawione zostały „sportowych regionalizmów”
Magazyn_Olimpijski_03_2021aZupełnie inaczej rzecz wygląda, opierając rzecz na kazusach mieszkańcom Lubelszczyzny najbliższych, z perspektywy innej niż PKOl. Łatwo przypomnieć sobie dumę wyzierającą z niemal wszystkich mediów regionalnych, które ze szczególną atencją informowały o lubelskich reprezentantach, o ich startach, a z wyjątkową rewerencją donosiły o zdobywanych przez nich medalach. Radość tę pielęgnowały (i ciągle to czynią) inne niż codzienne lokalne media. Proporcje między wizją olimpijczyków, jako reprezentantów Polski, wybrańców narodu, a obrazem niemal lokalnych herosów zostały w nich zupełnie odwrócone. Pierwej to „lokalsi”, „nasi”, czasem niemal wyłącznie „nasi”. Mam przed oczyma pożyteczny dla integrowania lubelskich amatorów dziejów sportu miesięcznik „Arena”, pismo Miejskiego Ośrodka Sportu i rekreacji „Bystrzyca” w Lublinie. W numerze 3 z września 2021 r., nieobecna w publikacjach PKOl klubowa afiliacja olimpijczyków wydaje się dla ich identyfikacji niemal kluczowa ( https://mosir.lublin.pl/wp-content/uploads/2021/10/arena_3_e_wydanie-min1.pdf).
arena_3_e_wydanie-min1ansIdentycznie rzecz wygląda w „Wiadomościach Uniwersyteckich”, piśmie pracowników UMCS. W zeszycie z września 2021 roku (patrz: https://phavi.umcs.pl/at/attachments/2021/0930/105301-wu-279-net.pdf „swojskość” olimpijek z AZS UMCS wydaje się, przez skalę jej wyeksponowania, zupełnie oczywista…
105301-wu-279-net-azzzTo odwrócenie proporcji tłumaczyć można/należy w sporej części charakterem lokalnych mediów i oczekiwaniami ich „konsumentów”. Wywołuje ono jednak pewien asmak szczególnie wówczas, kiedy niemal jedynym kryterium owej swojskości pozostaje afiliacja klubowa. Ta ma to do siebie, że przypomina nieco łaskę, co na pstrym koniu jeździ… Bywa zmienna i efemeryczna, czasem dyskusyjna (urodzony w Lublinie wychowanek lokalnego klubu, sięgający po trofea olimpijskie jest chyba – choć to czysto akademicka dyskusja- bardziej „lubelski” niż zawodnik związany z miastem nie tyle naturalnym sentymentem, a jedynie efemeryczną umową). Kudy jej (klubowej afiliacji) do stabilnej i nie wymagającej jakiegoś specjalnego tłumaczenia i wyjaśniania narodowości!
Teoretycznie każdy ma zatem swoje racje… Szczęśliwie, wydobyty z mediów i publikacji „spór” w praktyce nie istnieje. Tytułowe „stopniowanie szczęścia” od wspólnoty narodowej po lokalną pokazuje jedynie różne oblicza olimpizmu. Jedno bez drugiego jest po prostu ułomne i niepełne…