Jeśli spojrzymy na dzieje ojczyste i wpisaną weń hodowlę inwentarza, to zwierzęciem, które na trwałe zrosło się z polską historią i kulturą jest bez wątpienia koń.
Jego znaczenie jako bohatera historycznego biegu wydarzeń utrwaliło przede wszystkim malarstwo portretując konia na wspaniałych płótnach Aleksandra Orłowskiego, Januarego Suchodolskiego, Piotra Michałowskiego, Kossaków (Juliusza i Wojciecha), Józefa Chełmońskiego i wielu innych mistrzów. Przez stulecia wraz z dosiadającym go jeźdźcem koń był symbolem polskiego oręża; później, przede wszystkim w szlacheckim, a następnie ziemiańskim dworze, stał się nieodłącznym elementem stylu życia. Około połowy XIX stulecia, a więc dość późno, konie, z reguły pośledniejszego pochodzenia, choć przecież nie zawsze, zaczęły wypierać woły jako zwierzęta pociągowe. O wiele wcześniej, wraz z upowszechnieniem się zaprzęgów i ekwipaży, reprezentacyjne ogiery i klacze zasłynęły jako konie zaprzęgowe, tzw. wyjazdowe i kareciane. XIX wiek to na ziemiach polskich także czas wspaniałej kariery koni wyścigowych i rozwoju jeździectwa, które również na Lubelszczyźnie, ma swoje godne wspomnienia tradycje.
Zanim przejdziemy do właściwego wykładu kilka słów wprowadzenia i garść faktów z historii. Wyścigi konne znane były na ziemiach polskich od czasów staropolskich. Organizowano je jednak wyłącznie dla rozrywki i uprawiano tylko przygodnie. Ścigano się więc w obozach wojennych i na turniejach rycerskich – wówczas gonitwom towarzyszyły pokazy sztuki jeździeckiej i władania bronią. Pod znakiem zręcznościowego popisu były one nie tylko szkołą tężyzny fizycznej, ale i hartu ducha propagowanego wśród rycerstwa i młodzieży. Z dawnych czasów wiadomo też, że gonitwy urządzali po dworach sąsiedzi, urozmaicając w ten sposób zabawy i rodzinne uroczystości, ścigano się wreszcie na zjazdach, targach i jarmarkach. Wspomniane przedsięwzięcia miały więc charakter quasi zwodów odbywanych bez stosownych przygotowań, odpowiednio dobranych koni i organizacji.
Sytuacja zmieniła się nieco wraz z założeniem w roku 1817 stadniny państwowej w Janowie Podlaskim, która dbała o jakość przychówku i sprowadzała z Anglii ogiery pełnej krwi, a na dobre w roku 1841, kiedy to z inicjatywy niesławnego namiestnika Królestwa Polskiego, a przy tym wielkiego miłośnika koni, hr. Iwana Paskiewicza, powstało w Warszawie Towarzystwo Wyścigów Konnych i Wystawy Zwierząt Gospodarskich. Towarzystwo to zrazu pod prezesurą gen. Zygmunta Kurnatowskiego – żołnierza o pięknej karcie napoleońskiej, a później lojalnego poddanego trwającego u boku Romanowów, urządzało w Warszawie gonitwy na Polu Mokotowskim (inauguracyjną uwiecznił na znanym obrazie January Suchodolski) oraz niezbyt udane wystawy rolnicze.
Za przykładem płynącym z Warszawy poszli i inni. Nieco bardziej zaczęto interesować się jeździectwem, wyścigi (zazwyczaj włościańskie) towarzyszyły organizowanym przez hr. Andrzeja Zamoyskiego zjazdom klemensowskim (1843-1847). Pan Andrzej był zresztą pierwszym w Królestwie hodowcą, który w Michalowie założył prawidłowo prowadzone stado koni pełnej krwi angielskiej. Z końcem lat pięćdziesiątych zaczęto także urządzać zawody prowincjonalne połączone niekiedy z wyścigami bryczek i ekwipaży. Odbywały się one w latach 1858-1859 w Łowiczu, w czasie trwających w mieście wystaw rolniczych. Gonitwy zorganizowano z inicjatywy hr. Ludwika Krasińskiego z Krasnego w powiecie ciechanowskim, wówczas początkującego, a w nieodległej przyszłości wybitnie zasłużonego hodowcy i propagatora rasowych koni angielskich.
Z doświadczeń Warszawy i Łowicza korzystali także Lublinianie. W dniach od 28 do 30 sierpnia 1860 w stolicy guberni, pod patronatem Towarzystwa Rolniczego urządzono ogólnokrajową wystawę rolniczą. Wśród wielu atrakcji (przedstawień teatralnych, koncertów muzycznych, loterii fantowych czy iluminacji ogrodu miejskiego) znalazły się także pierwsze w historii miasta wyścigi konne nazwane w programie próbą rączości koni. Przygotowała je osobna delegacja wyłoniona spośród członków Komitetu Wystawy. Na czele, jako przewodniczący-sprawozdawca stanął Ludwik Grabowski z Łęcznej w powiecie lubelskim mając do pomocy Henryka Rulikowskiego ze Świerżów i Antoniego Rulikowskiego ze Świerszczowa w powiecie krasnostawskim. Wszyscy wyżej wymienieni byli miłośnikami koni i jeździectwa. Przodował wśród nich rzecz jasna Grabowski, który najpierw w Łęcznej, a później w Sernikach prowadził jedną z najwspanialszych w kraju i znaną daleko poza jego granicami stadninę koni półkrwi i pełnej krwi angielskiej. Panowie zaprosili do współpracy budowniczego powiatu lubelskiego Ludwika Szamotę. Z jego pomocą, korzystając także z życzliwości Michała Kośmińskiego, na polach miejskich należących do wieczystej dzierżawy Bronowice i do terytorium powstającego na Piaskach młyna parowego (część współczesnego nam Kośminka) urządzono tor-arenę, obszerną ozdobną trybunę dla znakomitych gości oraz galerię-amfiteatr dla publiczności. Ta ostatnia, uformowana na kształt gustownie udrapowanego angielskiego namiotu, mogła pomieścić ponad czterystu widzów.
W takim oto entourage’u wyścigi odbyły się w dniu 17 (29) sierpnia, w godzinach popołudniowych. Organizatorzy nie wytknęli sobie żadnego dalekosiężnego celu – gonitwy były przede wszystkim miłym urozmaiceniem wystawy, która ściągnęła do Lublina rzesze zwiedzających z różnych stron kraju. Sam termin imprezy nie został przy tym wybrany przypadkowo – Lublin był bowiem dla wielu kupców, rzemieślników i hodowców miejscem przystankowym w drodze do Łęcznej, gdzie w dniu 1 września (na św. Idziego) zaczynał się słynny dwutygodniowy jarmark.
Kolejnym zamierzeniem działaczy była na pewno promocja jeździectwa i w jakimś stopniu dbałość o prawidłowy wychów, zwłaszcza, że hodowla koni pozostawiała na Lubelszczyźnie wiele do życzenia. Rosła wprawdzie liczba dobrych zwierząt i stad (w większości pochodzenia arabskiego), niemniej większość okazów pochodziła z importu – głównie z Ukrainy, Wołynia i z głębi Cesarstwa. Zamożne ziemiaństwo nabywało konie we wspaniałej stadninie ks. Romana Sanguszki w Sławucie koło Zasławia i w nieodległych Antoninach, gdzie tradycje hodowlane Sanguszków kontynuował ks. Alfred Potocki, zięć ks. Romana. Wartościowe okazy sprowadzano też z Białej Cerkwi Branickich oraz z Jarczowa Działyńskich. Tymczasem bolączką Lubelszczyzny było nie tylko zaniedbywanie chowu koni rasowych, ale również okazów krajowego pochodzenia. Te ostatnie, o pięknych przecież tradycjach sięgających Orientu, przez lata degenerowano bowiem różnymi domieszkami zimnej krwi prowadząc do zwyrodnienia rasy.
Mając na względzie pionierski charakter przedsięwzięcia trzeba przyznać, że zainteresowanie lubelskimi wyścigami było zdumiewające – na plac przybyło ponad dziesięć tysięcy osób, które błyskawicznie wykupiły wszystkie bilety wstępu. Zważywszy, że ówczesny Lublin liczył nieco ponad dziewiętnaście tysięcy mieszkańców, była to liczba doprawdy imponująca. Uzyskany w ten sposób przychód pokrył koszty urządzenia zawodów, a zwłaszcza budowy trybuny i galerii.
Większość zainteresowanych przybyła na miejsce pieszo, część dowiozły kursujące w czasie wystawy konne omnibusy, inni wreszcie (przede wszystkim okoliczni ziemianie i przedstawiciele inteligenckiej elity) przyjechali „pod siodłem” lub w zaprzęgach, o czym powszechnie pisano w publikowanych w prasie sprawozdaniach. Skrupulatny korespondent „Kuriera Warszawskiego” odnotował, że na placu znajdowało się 750 karet, powozów, najtyczanek i bryczek.
Zgodnie z programem zatwierdzonym przez Komitet Wystawy, na całość imprezy złożyło się osiem gonitw z przeszkodami i bez przeszkód. Osobne wyścigi urządzono dla wierzchowców czystej krwi oraz koni wszelkiego pochodzenia z wyłączeniem zwierząt rasowych. Ostatnie zawody były przeznaczone dla koni włościańskich. Zawodnicy – tzn. dżokeje oraz dosiadający koni właściciele, czy jak wówczas mawiano „panowie”, walczyli o następujące nagrody: mieszkańców miasta Lublina (dwa puchary wartości 200 i 100 rb.), miasta Lublina (dwa srebrne puchary wartości 100 rb.), Kasy miasta Lublina (puchar wartości 200 rb.), o srebrną pozłacaną szpicrutę oraz nagrody Towarzystwa Rolniczego w wysokości 50 rbs.
Na sędziów zaproszono: hr. Augusta Zamoyskiego dziedzica dóbr włodawskich w powiecie radzyńskim, Kajetana Suffczyńskiego „Bodzantowicza”, popularnego podówczas powieściopisarza, który po sprzedaniu przyrodniemu bratu majątku w Łańcuchowie w powiecie krasnostawskim (1858) mieszkał tam jeszcze do roku 1860 oraz Aurelego Poletyłłę z Rakołup w tym samym powiecie. Obowiązki starterów pełnili: hr. Józef Zamoyski (syn Konstantego, XIII ordynata zamojskiego) i nieznany nam bliżej Henryk Dobrzański. Podkreślmy, że nie byli to ludzie przypadkowi – wszyscy, zapewne i Dobrzański, byli znawcami i miłośnikami koni. Zamoyski w późniejszym okresie, już jako właściciel Starej Wsi pod Celestynowem, piastował godność prezesa warszawskiego Towarzystwa Wyścigów Konnych (1864-1867), Poletyłło zasłynął jako doskonały hodowca koni fornalskich (roboczych).
Pierwszy wyścig, gonitwę z przeszkodami o nagrodę mieszkańców miasta Lublina, czyli wspomniany wyżej puchar o wartości 200 rb., urządzono dla koni wszelkiego pochodzenia i wieku będących własnością „krajowców”, z pominięciem zwierząt krwi czystej. Bieg odbywał się na dystansie półtorej wiorsty (w przybliżeniu niewiele ponad półtora kilometra). Na torze ustawiono cztery przeszkody – dwie stałe o wysokości trzech stóp angielskich (nieco powyżej metra) i dwie ruchome wysokie na trzy i pół stopy angielskiej (mniej więcej półtora metra). Na starcie stanęły dwa konie (Wicher i Oberek) dosiadane przez dżokejów. Zwycięzcą z czasem 2 min. 36 sek. został kasztanowy Arab Oberek należący do Jerzego Fanshave z podwarszawskiego Henrykowa. Fanshave, jeden z sędziów lubelskiej wystawy, był szerzej znany jako angielski baron i szambelan dworu carskiego, a przy tym wieloletni członek Towarzystwa Wyścigów Konnych, wybitnie zasłużony na polu podnoszenia hodowli koni pełnej krwi w Królestwie Polskim.
Druga gonitwa, o nagrodę miasta Lublina, odbyła się na nieznanym bliżej dystansie, ale ze znanymi nam już przeszkodami. Do zawodów dopuszczono konie nietrenowane, zaś miejsce dżokejów zajęli właściciele zwierząt. W wyścigu ścigali się: Bronisław Rzewuski z Bejdów na Podlasiu na skarogniadej klaczy Pilly i J. Fanshave na kasztanowym ogierze Mińsku. Zwyciężył ten ostatni z czasem 3 min. 50 sek.
Kolejny wyścig, o nagrodę Kasy miasta Lublina, został rozegrany bez przeszkód i na dystansie trzech wiorst. Dopuszczono do niego konie krwi czystej, wszelkiego wieku i z ustosunkowaną wagą. Do rywalizacji stanęły: Percy Stanisława Grabowskiego z Niedrzwicy Kościelnej w powiecie lubelskim i Una należąca do L. Grabowskiego, być może spokrewnionego ze Stanisławem. Pierwszy, z czasem 4 min. 27 sek. przybiegł Percy, tak więc puchar dostał się w ręce S. Grabowskiego.
Czwarte zawody, koni wierzchowych kłusem, bez przeszkód, z udziałem popisujących się „panów” odbyto ponownie na dystansie trzech wiorst. O pozłacaną szpicrutę rywalizowali: B. Rzewuski na gniadym orientalnym Warneńczyku i Franciszek Czaplicki dosiadający gniadego wałacha (wykastrowanego ogiera) Tatara. Zwycięzcą z czasem 5 min. 38 sek. został Warneńczyk.
Do piątej konkurencji, o nagrodę miasta Lublina, czyli kolejny puchar o wartości 100 rb., kwalifikowano konie pochodzenia orientalnego zrodzone w kraju i odznaczające się ustosunkowaną wagą. W wyścigu bez przeszkód, na dystansie półtorej wiorsty zmierzyły się: wspomniany wyżej Oberek jeżdżony przez J. Fanshave i Van Rum, nietrenowany ogier Aurelego Poletyłły prowadzony przez Władysława Zamoyskiego. W ostatniej chwili zajął on miejsce gniadej klaczy Marynki, która z powodu choroby została wycofana z rywalizacji. I tym razem bezkonkurencyjny okazał się Oberek kończąc bieg z czasem 2 min. 4 sek. i wyprzedzając Van Ruma o kilka długości.
Szósty bieg był drugą z gonitw o nagrodę mieszkańców miasta Lublina. Wzięły w nim udział konie półkrwi, zrodzone w kraju, z wagą ustosunkowaną według wieku. Ścigano się na dystansie półtorej wiorsty, był to tzw. bieg płaski. Do współzawodnictwa stanęły: gniady ogier Renner ze stadniny w Janowie Podlaskim, klacz kasztanowa Margareta nieznanego właściciela i gniada klacz Bystrzyca należąca do L. Grabowskiego. Zwyciężyła ta ostatnia z czasem 2 min. 15 sek. zostawiając w dalekim polu (o trzy długości) Rennera.
Przedostania gonitwa miała charakter zakładowy. Zgodnie z regulaminem mogły w niej wziąć udział konie nietresowane, wszelkiego wieku, krwi i pochodzenia. Do rywalizacji stanęli „panowie” ścigając się na własnych koniach – Maurycy Morzkowski z Moszny w powiecie lubelskim, Karol Łempicki z Cześników, Tadeusz Węgleński (Węgliński) ze Świdników w powiecie hrubieszowskim, Władysław Rutkowski i L. Grabowski. Wyścig ten, bez wątpienia emocjonujący, sędziowie, z powodu nieprzestrzegania nieznanych nam bliżej prawideł, unieważnili.
Ostatnie zawody, o nagrodę Towarzystwa Rolniczego, zostały urządzone dla koni włościańskich. Na starcie biegu liczącego półtorej wiorsty stanęli mieszkańcy podlubelskiego Wrotkowa: Michał Kłos, bracia Józef i Tomasz Dąbrowscy, Jakub Frączek i Jan Szafranek. Triumfował koń T. Dąbrowskiego z czasem 2 min. 48 sek. Drugie miejsce zajął J. Dąbrowski dając się wyprzedzić zaledwie o połowę długości konia. Po skończonym biegu publiczność kibicująca obu braciom zgodnym chórem zakrzyknęła: Wiwat Dąbrowscy ! Zwycięzca w nagrodę dostał 30 rbs., drugie miejsce premiowano 20 rbs.
Dzień później, w południe, zwycięzcy wyścigów wzięli udział w kroczącym głównymi ulicami miasta triumfalnym pochodzie nagrodzonego inwentarza. Ponadto o godzinie siedemnastej, na placu przed koszarami świętokrzyskimi (obecnie gmach KUL-u), uczestniczyli też w uroczystości wręczenia kończących wystawę medali, listów pochwalnych i nagród pieniężnych.
Lubelskie wyścigi stanowiące niewątpliwą atrakcję dla publiczności nie pociągnęły za sobą żadnych bezpośrednich następstw. Trudno się temu dziwić – Lubelszczyzna, podobnie jak inne regiony Królestwa Polskiego wkraczała wówczas w nabrzmiały wydarzeniami wielkiej wagi okres poprzedzający wybuch powstania styczniowego. Po upadku insurekcji i złagodzeniu popowstaniowych represji idea lubelskiego jeździectwa odżyła dopiero w latach osiemdziesiątych w Łęcznej – a więc w dawnym majątku L. Grabowskiego należącym wówczas do rodziny Blochów – Jana Gotliba, a później do jego syna Henryka. To tam w połowie lat dziewięćdziesiątych założono też Łęczyńskie Towarzystwo Wyścigów Konnych, które z końcem wieku, wraz z torem, przeniosło się do Lublina. Towarzystwo, przemianowane w roku 1903 na Lubelskie Towarzystwo Wyścigów Konnych, na trwałe wpisało się w dzieje Lublina i Lubelszczyzny przyczyniając się do rozwoju hodowli koni i sportów jeździeckich. Warto przy tym pamiętać, że swój skromny początek wzięło od na poły amatorskich zawodów rozegranych w Lublinie w roku 1860.
Przydatne dla czytelników wskazówki bibliograficzne odnoszące się bezpośrednio do wyścigów w Lublinie w 1860 roku
- [Kronika], „Kurier Warszawski”, 1860, nr 231.
- Trzecia wystawa rolnicza odbyta w Lublinie w dniach 16 (28), 17 (29), 18 (30) sierpnia 1860 roku, Warszawa 1860.
- Wystawa rolnicza w Lublinie, „Czytelnia Niedzielna”, 1860, nr 42.
- Leśniewska J.E., Wyścigi konne w Lublinie i powstanie Lubelskiego Towarzystwa Wyścigów Konnych, [w:] Życie artystyczne Lublina 1901-2001, Lublin 2001.
- Pruski W., Dzieje wyścigów i hodowli koni pełnej krwi w Polsce, Warszawa 1970.
- Przegaliński A., Z dziejów wystaw rolniczych. Trzecia Wystawa Rolnicza (1860) i Wystawa Rolniczo-Przemysłowa (1901) w Lublinie, Lublin 2012.
Informacja o autorze
Dr Andrzej Przegaliński – pracownik Instytutu Historii UMCS, adiunkt w Zakładzie Historii XIX wieku. Zainteresowania badawcze: historia ziemiaństwa, przemiany społeczne społeczeństwa polskiego w XIX wieku, dzieje Lublina i Lubelszczyzny, historia oświaty rolniczej.
Z przeszłości lubelskiego jeździectwa. Pierwsze wyścigi konne w Lublinie w roku 1860, ukazał się pierwotnie na łamach dodatku do Kuriera Lubelskiego, „Nasza Historia”, 2015, nr 1, s. 6-9″.