Relatywnie rzadko promocje książek odbywają się w anturażu najbardziej adekwatnym wobec ich merytorycznej zawartości. Oczywiście, nie zawsze jest to możliwe, a nawet potrzebne, ale – jak sądzić – wyjątkowo trafna, wręcz spektakularna zbieżność między okolicznościami prezentacji książki, a jej zawartością miała miejsce w czasie lubelskiego meczu rugby pomiędzy „Budowlanymi” Lublin a „Arką” Gdynia 3 października 2020 roku. Kameralny stadion przy ulicy Krasińskiego wypełnili w tym dniu nie tylko entuzjaści i amatorzy jajowatej piłki (coraz liczniejsi!), ale też spore grono weteranów – byłych zawodników i działaczy lubelskiego klubu. Powodem był jubileusz Klubu Sportowego Budowlani Lublin, 45 –lecie jego powstania. Były, zatem kwiaty, dyplomy, odznaki – do czego najpełniej przekonają zapewne prasowe relacje lubelskich dzienników w swoich internetowych wydaniach.
Rangę uroczystości w oczywisty sposób podniosła obecność Prezydenta Miasta Lublin, dr Krzysztofa Żuka, ale w mojej opinii wyjątkowość świętowania wynikała z faktu, że chyba wszyscy obecni na Krasińskiego… dźwigali ze sobą grubą książkę. Zauważyć wypada, że w powszechnej bodaj opinii widok ten uznać należy za zaskakujący. Gdyby działo się to na meczu szachowym, brydżowym, szermierskim, czy nawet w czasie rozgrywek w golfa, najpewniej zdziwienie okazywać się mogłoby mniejsze… Tymczasem istotnie, starzy i młodzi zawodnicy, członkowie ich rodzin, leciwi działacze
i „Amazonki”, adeptki żeńskiej odmiany rugby oraz liczne grono zwykłych kibiców – paradowali z książką Macieja Powały – Niedźwieckiego „45 lat rugby w Klubie Sportowym „Budowlani” Lublin (Lublin 2020, ss. 500 /co wraz ze sporym formatem wyjaśnia, że książkę rzeczywiście trzeba dźwigać…/).
Proszę wybaczyć, że moje refleksje z tego wyjątkowego jubileuszu ograniczę niemal wyłącznie do wrażeń i obserwacji, które -typowe dla piszącego autora-historyka, mieścić można w obszarze tzw. pierwszych reakcji czytelniczych. Niektórych można się było spodziewać. Skoro, bowiem pokaźną część książki stanowią biogramy i autorskie wypowiedzi sporego grona lubelskich rugbistów, pierwszą czynnością stało się prześledzenie aneksów z nazwiskami wszystkich postaci wspomnianych w „45 lat rugby…”. Zaraz potem pojawiało się, niekiedy trochę nerwowe, kartkowanie w poszukiwaniu właściwych stron, później następowała chwila milczenia połączonego ze skupieniem, co oznaczało, iż właściwy biogram został odnaleziony i przeczytany. Przekonanie o osobistej obecności na łamach książki wzbudzało pewnie dumę
i wiele osobistych refleksji, choć chwilę potem w ruch poszły… palce – to one wskazywały dawnym kolegom z boisk, lżejszych i młodszych bohaterów publikacji, w scenach sprzed lat 10, 20, 30 i więcej.
Ten chyba moment pobieżnego przecież poznawania książki – przynajmniej z mojej perspektywy – wydaje się chyba najbardziej cenny. Raptem okazało się, że przez drobną tylko chwilę „indywidualni czytelnicy” tworzą jednak wielką wspólnotę, grono ludzi sobie bliskich, ciągle się ze sobą rozumiejących etc. Uśmiechom, żartom, wspominkom nie było końca; niby to normalne i oczywiste, kiedy myślami wraca się do własnej młodości. Ta jednak nierozerwalnie wiązała się ze sportem, bo wielu z autorów zamieszczonych w książce wypowiedzi czyniło sport „głównym odpowiedzialnym” za miejsce i pozycje,
w jakiej się odnaleźli w swoich najważniejszych rolach życiowych – ojca, odpowiedzialnego pracownika, nauczyciela, trenera etc. Rzecz wymaga z pewnością osobnej refleksji, którą w tym eseju sprowadzić można do myśleniu o historii sportu, jako potężnej sile wyzwalającej i potęgującej wspomnienia, jako katalizatorze utrwalania dawnych więzi, wyzwalaczu emocji i specyficznej empatii…
Dla dopełnienia dość specyficznej recenzji, (bo wyjątkowo skoncentrowanej na sile emocjonalnego rażenia publikacji) pozwolę sobie zaprezentować mojego autorstwa „Wstęp” do wspomnianej książki (s.13-14). Tenże – o dziwo!, i pewnie wbrew swemu tradycyjnemu przeznaczeniu, stanowi jednak jakąś formę wartościowania monumentalnej pracy Macieja Powały-Niedźwieckiego. Wydaje się, że ten „Wstęp” stanowi logiczne uzupełnienie pierwszej części eseju, w której mowa była o licznych „współautorach” (dosłownie i w przenośni) „45 lat rugby w KS Budowlani”. Panowie, w tych rolach także spisaliście się znakomicie! Namawiam, zatem do tego, aby Wasze być może pierwsze kroki pisarskie nie były ostatnimi. Oto ów wstęp i z pewnym wskazaniem – ważny dla jego przesłania ostatni akapit…
„W ocenie historyków zawodowych publikacje motywowane jubileuszami i rocznicami zwykle bywają obarczane zarzutem braku obiektywizmu, bo pisane są trochę tak, jak pełne empatii wspomnienia
o zmarłym, o którym albo dobrze, albo nic… Sama idea czczenia i honorowania przez książkę nie budzi jednak zastrzeżeń i wątpliwości, bo zaszczytna forma często nobilituje przedmiot autorskiej adoracji (wszystko ma swój początek, a zatem to „wszystko” obchodzi szlachetnie celebrowane rocznice).
Po lekturze książki Macieja Powały–Niedźwieckiego „45 lat KS Budowlani Lublin” mam poważne wątpliwości, co do zasadności wyrażonych wyżej sądów. Biorą się one nie tylko z powodu niestosowności wykorzystanego w pierwszym zdaniu porównania i stąd, że u progu XXI w. książki piszą wszyscy, (co nie znaczy, że istotnie trafiają one „pod strzechy”). W tym moim myśleniu nie do końca przekonuje również fakt, że sami profesjonalni historycy notorycznie pisują dzieje swoich instytutów i wydziałów, a nie dostrzegając w tym żadnej niestosowności. Pewne tylko znaczenie ma też zapewne refleksja nad tym, że bez prac jubileuszowo-rocznicowych nasza wiedza natury „mikrohistorycznej” (o małych wspólnotach, o tym, co
z pozoru tylko przeciętne) byłaby zapewne miałka, a niewątpliwie pełna wszelakich luk i swego rodzaju białych plam.
W przypadku rocznicowej monografii lubelskich „Budowlanych” obiektywizm i rzetelność wydają się prymarną cechą publikacji, a powody tej istotnej konstatacji są liczne, i poniekąd oczywiste. Oto autorem książki jest najznakomitszy wśród polskich rugbistów dziejopis dyscypliny i znawca historii klubu (patrz imponująca lista Jego publikacji gotowa spełnić oczekiwania niejednej komisji habilitacyjnej!). Dość, zatem powiedzieć, że książka napisana jest ze znawstwem lub, co -bardziej właściwe – wielką eksperiencją.
Z wyrażonej w ten sposób obserwacji (sprawca „piszący” jest jednako przedmiotem „opisywanym”) bynajmniej nie wynika brak obiektywizmu, dystansu czy bezstronności. W tym zakresie wykład M. Powały-Niedźwieckiego jest w każdym calu i wymiarze weryfikowany zbiorową pamięcią odbiorców książki, pospołu, ludzi rugby i „Budowlanych”. I wreszcie najważniejsze – w zasadniczej części pracy autor przemawia faktami, a zgubne dla obiektywizmu komentarze i wartościowania ogranicza do minimum. Dzieje się tak, dlatego, że z kilku nurtów pisania o sporcie (także jego historii) świadomie wybiera ten, który
w wyjątkowo silny sposób koncentruje się na samej rywalizacji oraz jej kwintesencji w postaci wyników współzawodnictwa.
Statystyczna wizja sportu bynajmniej nie dehumanizuje tego społecznego fenomenu i dzieje się tak nie tylko, dlatego, że w książce znaleźć można blisko czterysta notek biograficznych uczestników i sprawców wspomnianych wyników. Główny powód tkwi, zdaje się, w unikatowym (śmiałym zwłaszcza, co do skali) wykorzystaniu wspomnień współtwórców sportowych i organizacyjnych dziejów Klubu. To one najskuteczniej przeciwważą wynikową wizję sportu – w zupełnie inny sposób tchną w opowieść o historii sportu właściwą mu dynamikę, koloryt, spontaniczność („widać” w nich ruch i walkę, „słychać” boiskowe okrzyki zawodników i reakcje kibiców, „czuć” pot i specyficzny zapach przeoranego korkami boiska…). Te same słowa przekonują do symbolicznych wartości sportu, przez swą uniwersalność ważnych także poza nim samym. Wszechobecne w sporcie normy i wzorce dokonują w sumie wspaniałego aktu jego uwznioślenia. Czynią sport promieniującą siłą sprawczą, która inspiruje, uczy, pomaga, hartuje, unaocznia, socjalizuje, wyzwala, nobilituje i daje tożsamość…
Wydaje się, że specyfika rugby, sportu bliskiego etosowi herosów w antycznym rozumieniu tego pojęcia –niczym punkty zdobywane na wyjeździe – podwaja, a nawet multiplikuje głęboko humanistyczny wymiar całego sportu. Z tego powodu, wcale nieprzewrotnie, powiedzieć można, że to nie książka swoją powagą i estymą uwzniośla banalne i trywialne „gonitwy za jajowatą piłką”. Po lekturze książki Macieja Powały – Niedźwieckiego, wydawać się może, że wspomniane w pierwszym akapicie obawy o adekwatność treści do formy, są zupełnie bezpodstawne. Sport i jego historia w pełni zasługują na pisanie o nim, bo nie tylko stanowi on immanentną część naszej rzeczywistości, ale i w tym coraz bardziej skomplikowanym
i zrelatywizowanym świecie pomaga rozstrzygać o tym, co dobre, a co złe… Ergo, ludzie sportu – do piór!
Dariusz Słapek